Alina Wieja – autorka książek, redaktor naczelna czasopisma Nasze Inspiracje, znany mówca, dyrektor Instytutu Poradnictwa Chrześcijańskiego.

Moja nowa definicja szczęścia

monika-kuszynska

Z Moniką Kuszyńską rozmawiają Alina i Henryk Wieja


Pani Moniko, cała Polska świętuje Pani powrót na scenę muzyczną. 

Rok 2010 był dla mnie przełomowy. Wiosną postanowiłam powoli stawiać pierwsze kroki w stronę powrotu do śpiewania. Wypadek samochodowy spowodował u mnie poważny uraz kręgosłupa, dokładnie rdzenia kręgowego. Z dnia na dzień z zupełnie sprawnej, zdrowej dziewczyny stałam się osobą, która porusza się na wózku inwalidzkim. Zmieniło się wszystko. To był szok. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Jedna chwila – i nagle wszystko się zmienia.

Proces uczenia się życia na nowo był długi. Dwa lata temu Beata Bednarz namówiła mnie do wspólnego nagrania piosenki. Wtedy w ogóle nie wyobrażałam sobie, że powrót do śpiewania nabierze takiego tempa. Oczywiście gdzieś w sercu pragnęłam tego bardzo, bo jest to moją pasją. Kiedy po wypadku straciłam możliwość występowania i nagrywania, tym bardziej odczuwałam, jak mi tego brakuje. Dzisiaj mogę powiedzieć, że te trudne wydarzenia uświadomiły mi, jak ważny jest dla mnie ten aspekt życia.

Trudne wydarzenia… Nie ma Pani pretensji do Boga, że dopuścił do czegoś takiego?

Nie. Oczywiście mogę tłumaczyć to sobie w taki sposób: byłam na jakiejś złej drodze, z której nic dobrego nie wynikało. Być może mam jakąś ważną rolę do odegrania w planie Boga, dlatego zostałam bardzo mocno wybita z tej orbity, po której się poruszałam. Jednak nie sądzę, by Bóg posługiwał się tego rodzaju sytuacjami, by kogoś zmienić.

Nigdy nie wierzyłam w to, że Bóg używa takich środków, by karać ludzi. Nigdy nie miałam przekonania, że Bóg jest kimś groźnym, choć próbowano Go w ten sposób przedstawiać w kościele. Dostrzegałam w Nim możliwość nawiązania jakieś relacji, miłość i radość. Nie chciałam, żeby przygniatał mnie fakt, że jestem Bożym dzieckiem. Chodzi przecież o to, żeby mnie to cieszyło.

W jednej z piosenek śpiewa Pani: „słabość jest siłą w nas”. Te słowa kojarzą mi się ze słowami apostoła Pawła: Kiedy jestem słaby, wtedy jestem mocny. Znajduję źródło mocy poza sobą. We mnie jest słabość, ale odkrywam nowe źródło mocy. 

To jest rzeczywiście ciekawy tekst. Czasami człowiek w swojej twórczości staje się jakby przekaźnikiem czegoś, czego sam do końca nie rozumie. To jest właśnie taki skrót myślowy: słabość jest siłą.

Ludzie często mnie o to pytają: czy to się nie wyklucza? Ale tak właśnie jest w całym naszym życiu. Jeśli nie zobaczymy czarnego koloru, nie dowiemy się, jak piękna jest biel. Jeśli nie poznamy cierpienia, nie docenimy absolutnie tego stanu, kiedy nie cierpimy, kiedy jest nam dobrze. Słabość, tak naprawdę, jest źródłem naszej siły. Ona w nas wyzwala rzeczy, które potem wydają nam się wielkie i których byśmy się po sobie nie spodziewali.

Cały czas o tym wszystkim myślę, zastanawiam się, analizuję. Przecież cierpienie ciągle nas dotyka. Na początku buntujemy się, jest nam ciężko. Jednak potem zaczynamy dostrzegać i doceniać to, co się dzieje w wyniku cierpienia: zmiany w nas wydają się być bezcenne. Często się zastanawiam: „Boże, czy gdybym mogła wybrać i być znowu zupełnie zdrowa… Gdyby to się nie wydarzyło…”. Jednak nie byłabym tym samym człowiekiem, którym jestem teraz. Nie wiem, co bym wybrała. Miałabym wątpliwości w podjęciu tego wyboru. Bardzo doceniam to, co mam w tej chwili. To, co dostałam w zamian. Może właśnie cierpienie jest ceną, jaką płacimy za te niesamowite rzeczy, które w zamian otrzymujemy.

Jeśli nie zobaczymy czarnego koloru, nie dowiemy się, jak piękna jest biel. Jeśli nie poznamy cierpienia, nie docenimy absolutnie tego stanu, kiedy nie cierpimy, kiedy jest na dobrze

W tej samej piosence śpiewa Pani: „wznoszę do góry oczy pełne wiary”. Te słowa są bardzo poruszające…

Kiedy człowiek znajduje się w ciężkiej sytuacji, wydaje mu się, że jest to nie do przejścia. I wtedy jest rzeczą naturalną, że podnosimy oczy w górę, szukamy po prostu pomocy u Boga. To coś bardzo naturalnego w człowieku. Nawet jeśli człowiek nie wierzy lub zdaje mu się, że jest panem swojego losu, to kiedy nagle sobie uświadamia, jaki jest kruchy i mały, że tak naprawdę nie wie, co zrobić – pojawia się w nim ten odruch. Zaczyna szukać Boga. Tylko ci, którzy nie przeżyli trudnych chwil, o tym nie wiedzą…

Śpiewa też Pani: „wolna jak wiatr”. W jakim wymiarze postrzega Pani dzisiaj tę wolność?

Wciąż szukam, poszukuję. W jednej piosence, którą śpiewam z Beatą Bednarz, mowa jest o ludziach, których spotkałam: „znalazłam Cię w natchnionych oczach dzieci Twych”.

Spotkałam ludzi, w których rzeczywiście widziałam prawdziwie wielką wiarę. Po prostu widziałam w nich Boga. To był dla mnie pierwszy kontakt z Bogiem. Człowiek szuka tego kontaktu. Gdzie można Boga znaleźć? W przyrodzie? Zawsze doceniałam piękno i niesamowitą formę przyrody. Ciężko sobie wyobrazić, że mogła powstać z niczego. Czuje się w tym jakąś większą siłę. Jednak tak naprawdę szuka się bliższego kontaktu z człowiekiem. Właściwie poznawałam Boga przez ludzi: obserwowałam ich i bardzo mnie to fascynowało. Czułam, jak spływa na mnie ta łaska. Zrozumiałam, co jest w życiu ważne.

To, że poruszam się za pomocą wózka, nie jest ważne. Nie ogranicza to mojej wolności. Moja wolność wypływa z mojego serca, z mojego umysłu. Wolna staję się dzięki Bogu. Jedyne, co mnie ogranicza, to mój strach. Jakieś konwenanse, które człowiek tworzy sobie w głowie. Jeżeli zdecydujemy się wyjść poza ten strach, to wolność unosi nas na swoich ramionach. Bezpieczna – tak mi się to kojarzy. W ten sposób to rozumiałam, kiedy pisałam tę piosenkę.

Na płycie „Wniebowzięci”, na której znajduje się utwór w Pani wykonaniu, a także piosenka Pani autorstwa śpiewana przez Beatę Bednarz, jest także napis: „opowieści tych, którzy, żyjąc na ziemi, chcą być bliżej nieba”. Czy Pani się pod tym podpisuje? 

Zdecydowanie tak. Żyjąc na ziemi, człowiek jest czasami zupełnie nieświadomy wielu rzeczy. Życie jest wtedy mniej wartościowe. Mogę o sobie powiedzieć, że też tak żyłam do pewnego momentu. Stanowczo wolę swoje obecne życie, kiedy mam świadomość każdej chwili. Chcę czegoś więcej niż tylko przeżyć dzień albo zdobyć coś materialnego. Wiadomo, że stanowi to część naszego życia, ale teraz te proporcje ustawiam w sensowny sposób. Życie przyjmuje inny wymiar.

Czy zmieniła się Pani definicja szczęścia? 

Na pewno się zmieniła. Nie wiem, czy będę umiała jakoś krótko określić, czym jest dla mnie szczęście, ale na pewno mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Po prostu każdego dnia doświadczam tak wielu wspaniałych rzeczy, które dają mi szczęście! Szczęście to przede wszystkim miłość, którą otaczają mnie z każdej strony niesamowici ludzie. I to, że mogę śpiewać.

Pasja śpiewania pozostała?

Każdy człowiek jest do czegoś powołany. Dopóki możemy realizować nasze marzenia, czujemy też, że tego potrzebujemy. Jednak możemy także zadecydować, że to powołanie zaprzepaścimy. Pasja po prostu jest w nas. Rozwijanie jej daje poczucie spełnienia.

Czy tylko sama muzyka daje Pani poczucie spełnienia? Czy też chodzi o coś więcej? Jaką rolę odgrywa w tym kontakt z ludźmi, którzy tę muzykę odbierają?

Kontakt z publicznością jest bardzo ważny. Przez cały ten czas, kiedy go nie miałam, muzyka była oczywiście obecna w moim życiu – słuchałam jej i to było cenne, wiele się też nauczyłam, śpiewałam dużo dla samej siebie. Jednak to nie było to. Energia, jaka powstaje, kiedy jest obecna publiczność, to coś fantastycznego. Człowiek wtedy czuje się komuś potrzebny, wie, że ma swoją rolę do odegrania w tym życiu, że nie sprawia przyjemności tylko sobie, ale również komuś innemu.

Wielką radość czerpię z poznawania ludzi, z ciekawych rozmów. To są dla mnie najważniejsze doświadczenia. Nauczyłem się dbać o ludzi.

Czyli drugi człowiek jest w Pani twórczości bardzo ważny?

Wcześniej mi się wydawało, że jesteśmy samowystarczalni, że możemy sami wszystko osiągnąć. Takie myślenie to przywilej młodości. Po wypadku przekonałam się, jak ważny jest drugi człowiek. Nie tylko po to, żeby ktoś pomógł, gdy nie może się wstać z łóżka. Jest w tym głębszy sens. Dzisiaj najcenniejsze są dla mnie te chwile, kiedy mogę rozmawiać z ludźmi. Koncerty też są ważne, ale nie mam już ambicji zdobywania jakichś szczytów. Dużo większą radość czerpię z poznawania ludzi, z ciekawych rozmów. To są dla mnie najważniejsze doświadczenia. Nauczyłam się dbać o ludzi. Dużo przyjemniejsze jest przestać myśleć o sobie i zacząć koncentrować się na kimś innym.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że trudne sytuacje w naszym życiu weryfikują przyjaźnie i postawy ludzi względem siebie. 

Tak, rzeczywiście, w trudnościach nasze przyjaźnie przechodzą wszelkie możliwe egzaminy. Może dlatego, że nagle zaczynamy rozumieć, na czym polegają prawdziwe relacje. Wszystko, co jest powierzchowne, w krytycznych momentach zwyczajnie się rozpada. Okazuje się, że pewne znajomości nie miały żadnego znaczenia. Teraz nie tracę czasu na to, co powierzchowne. Na rozmowy o niczym. Szybko rozpoznaję takie sytuacje i wycofuję się z nich. Nauczyłam się też szanować czas – własny i innych. Siłą rzeczy te różne płytkie relacje musiały się skończyć. Jednak nagle pojawili się w moim życiu ludzie, którzy są zupełnie inni.

Inni – to znaczy jacy?

Wcześniej takich ludzi nie znałam. Przede wszystkim okazali mi dużo ciepła. Na przykład Beata Bednarz jest dla mnie bardzo ważna. Wiele się od niej nauczyłam. I od Mirka, jej męża. Z Beatą znałyśmy się tylko z widzenia, przelotnie, ze sceny. Nigdy jednak tak naprawdę nie rozmawiałyśmy ze sobą. Zawsze podziwiałam ją jako wokalistkę. Zawsze byłam pod wrażeniem jej głosu. Beata wydaje się bardzo miłą osobą. W świecie show biznesu, który jest światem trudnym, trzeba umieć dobrze wybierać przyjaciół, żeby się nie zagubić. Zawsze czułam się tam nieswojo. W tamtym czasie wszystko mnie przerażało. A Beata nie miała problemu. Ona po prostu dokładnie wiedziała, gdzie jest i o co w tym wszystkim chodzi. Jednak nasze drogi nie mogły się wtedy zejść – byłyśmy w zupełnie innych miejscach. Kiedy po wypadku trafiłam do Bielska-Białej, mogłyśmy lepiej się poznać.

Wybrała Pani zupełnie nieznane miasto w tak trudnej sytuacji? 

Zupełnie. Po takim przeżyciu człowiekowi ciężko wraca się do miejsc, w których żył do tej pory. Trzeba wszystko od nowa zorganizować, przystosować, bo życie na wózku w pierwszym momencie wydaje się po prostu niemożliwe. Trzeba się go nauczyć, a są to zupełnie inne realia. W Łodzi nie miałam takiej możliwości. Ciężko mi było to wszystko psychicznie ogarnąć. I wtedy nadarzyła się ta okazja. Dowiedziałam się o wyjątkowym rehabilitancie, który mieszka w Bielsku Białej – o Wojtku Romanowskim.

Miałam wcześniej kilku rehabilitantów. Nie mówię, że byli źli. Byli świetnymi fachowcami, ale brakowało mi jakiegoś czynnika ludzkiego. Kiedy rehabilitacja jest długa i spędza się z rehabilitantem codziennie dużo czasu, ta relacja musi być bardziej osobista, wyjątkowa. Wcześniej nie udało mi się jej zbudować. Kiedy poznałam Wojtka, już po pierwszym spotkaniu miałam przekonanie, że jest odpowiednią osobą. To się po prostu czuje. Z Wojtka emanuje coś niesamowitego. I tego było mi potrzeba: dobrego, ciepłego człowieka, a dopiero w drugiej kolejności dobrego fachowca. Przeprowadziłam się do Bielska-Białej.

Nie znała Pani tam nikogo?

Nie. Najpierw mieszkałam w hotelu, potem wynajęłam mieszkanie. Zaczęłam odkrywać to miasto, mój nowy dom. Poznałam nowych ludzi. Wojtek z Kasią, jego żoną, okazali się cudowni. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. W moim życiu pojawił się również muzyk, Piotr Kominek, z żoną, Agnieszką.

Miałam też świetnych sąsiadów. To też stało się dla mnie zupełnie nowym odkryciem. Na początku byłam nieufna, ale przyszli do mnie i zapytali, czy mogą mi w czymkolwiek pomóc. Było to dla mnie bardzo dziwne, bo wcześniej nie byłam przyzwyczajona do takich zachowań. Mieszkałam na zamkniętym osiedlu w Łodzi, gdzie sąsiedzi ledwo mówili sobie „Dzień dobry”. Okazało się, że ludzie w moim nowym środowisku nie kalkulowali. Przyszli po prostu, żeby mi pomóc. Dzięki nim nauczyłam się ufności. Tak po prostu. Wcześniej miałam z tym problem, bo w trudnym środowisku zaufanie ludziom kojarzyło się z naiwnością. A przecież to takie cudowne uczucie: ufać ludziom.

Czyli to nowy rodzaj doświadczenia: nauczyć się ufać?

Kiedy nie ufamy ludziom, to jak na złość spotykamy takich, którym nie należy ufać. Bo cały czas podejrzewamy, że coś jest nie tak. A kiedy zaczynamy wierzyć, że wszystko jest w porządku i że będzie dobrze, przestajemy bać się ludzi i nagle dostrzegamy wokół siebie dobre serca. Zaufanie to wybór: ja decyduję, czy podejmę wyzwanie czy też nie.

Na tej zasadzie wróciłam też do śpiewania, bo od jakiegoś czasu zaczęły pojawiać się w moim życiu różne propozycje i ciekawe możliwości. Więc pomyślałam sobie: „Dobrze, dostaję teraz te możliwości, ale cały czas je na razie odrzucam, bo jestem niegotowa – boję się”. Wtedy też zrozumiałam, że jeżeli będę je wciąż odrzucać, to nagle Bóg mi powie: „Ok, jeżeli nie chcesz, nie będę się więcej narzucać” – i przestanie mi te możliwości posyłać. Zobaczyłam, że muszę przełamać strach i odbudować zaufanie: „Boję się, ale zrobię”.

Czasami bardziej niż fizyczny paraliż paraliżuje mnie strach. Wiele rzeczy boję się zrobić i przez to jestem sfrustrowana, nieszczęśliwa, bo strach ogranicza moje możliwości i marzenia. A czasami są to tylko takie demony w głowie. Kiedy już zrobi się jeden krok, okazuje się, że to, czego się baliśmy, jest po prostu śmieszne. Za każdym razem, kiedy próbuję teraz czegoś nowego, oczywiście najpierw się boję. Jednak kiedy już to zrobię, mówię sobie: świetnie! W ten sposób idę do przodu.

Czy można zatem zaryzykować stwierdzenie, że szczęście to też nasz wybór? 

Naprawdę w pewnym momencie życia stajemy przed wyborem. Po wypadku bardzo namacalnie czułam, że stoję przed wyborem, w którą stronę pójść. Czy będę mieć żal do Boga, do życia, do wszystkich? Czy zamknę się w swoim cierpieniu? Tak też można przeżyć życie – to może być sposób. Znam ludzi, którzy tak wybrali. Obserwując ich, mam nawet czasem wrażenie, że są zadowoleni; jest to po prostu taki rodzaj życia.

Natomiast ja stwierdziłam, że chcę czegoś innego. I mam poczucie pokoju w sercu. To jest niesamowity komfort. Kiedyś byłam pełna niepokoju i lęków. Miałam problemy z wyborem, za każdym razem bałam się, że podejmę złą decyzję. I rzeczywiście te wybory miały różne konsekwencje. W tej chwili jest tak, jakbym płynęła na jakiejś fali, która mnie unosi. Zdecydowałam się zaufać. Kochać. I przestać się bać. Z tego zaufania wszystko się bierze. Jestem namacalnym dowodem, że można być szczęśliwym bez względu na okoliczności.

Dziękuję za tę inspirującą rozmowę.

Wszystkie wpisy
Wpisy z tej samej kategorii