Alina Wieja – autorka książek, redaktor naczelna czasopisma Nasze Inspiracje, znany mówca, dyrektor Instytutu Poradnictwa Chrześcijańskiego.

Chcę tworzyć rzeczywistość

chce-tworzyc-rzeczywistosc

Z posłem na Sejm, Johnem Abrahamem Godsonem, rozmawiają Alina i Henryk Wieja


Czuje się Pan szczęśliwy i spełniony jako poseł w polskim Sejmie? 

Myślę, że poczucie spełnienia przychodzi z osiągnięcia jednego z tych celów, które Bóg stawia przed nami. Jestem człowiekiem szukającym. I myślę, że taka jest ludzka natura. Jestem wdzięczny Bogu za to, co otrzymałem. Z drugiej strony wydaje mi się, że jeszcze więcej jest przede mną.

Nowe marzenia?

Można nazwać to marzeniem. Chociaż wolałbym takie słowa jak tęsknota, głód, oczekiwanie. Lepiej oddają to, co czuję i do czego stale dążę.

A do czego Pan dąży? Na czym polega poczucie spełnienia w Pana życiu?

Nie ma spełnienia bez Boga. Spełnienie przychodzi wtedy, kiedy mamy świadomość, że Bóg się cieszy z naszego działania, z naszego życia. Można mieć pieniądze, można awansować, ale nie być spełnionym. Kiedy człowiek wie, że robi to, co Bóg chce, żeby robił, i żyje tak, jak powinien żyć, to wchodzi w poczucie pewnego błogostanu. W tym jest radość. To jest pierwsza rzecz. Druga rzecz związana jest z tym, co powiedział Jezus: Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego, a wszystko inne będzie wam dodane (Ew. Mat. 6:33). A w Ewangelii Marka czytamy: Nie ma takiego, kto by opuścił dom (…) albo matkę, albo ojca (…), który by nie otrzymał stokrotnie (Ew. Mar. 10:29-30).

Chodzi o zrozumienie Bożych zasad błogosławieństwa. Bóg błogosławi nas, kiedy zaczynamy żyć według Jego priorytetów. Jeżeli naszym celem jest szukanie tylko spełnienia i szczęścia, mogę gwarantować, że nigdy nie będziemy spełnieni. Ale jeśli naszym celem staje się szukanie Boga, życie dla Boga, to wtedy będziemy szczęśliwi. Tak jak powiedział apostoł Paweł: A [Jezus] umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, lecz dla Tego, który za nich umarł (2 List do Kor. 5:15). Kiedy zaczynamy żyć dla Jezusa, nie ma sposobu, żebyśmy nie byli spełnieni. To jest moje pragnienie i do tego dążę.

Pochodzi Pan z Nigerii. Czy to przypadek, że znalazł się Pan w Polsce?

Nie, to nie jest przypadek. Tak naprawdę zaczęło się to od mojego nawrócenia w maju 1987 roku. Po nawróceniu dostałem się w Nigerii na studia. Jako student drugiego roku uczestniczyłem w pewnej konferencji, na której zadano pytanie: „Po co żyjesz?”. Ono mnie nurtowało. W jednym z chrześcijańskich czasopism przeczytałem historię o pewnym człowieku. Na imię miał Igor albo Iwan, dokładnie już tego nie pamiętam. Przypuśćmy, że miał na imię Iwan. Zobaczyłem zdjęcie jego zmasakrowanego ciała. Został zabity przez KGB ze względu na wiarę. Ten młody chłopak zginął, kiedy miał około 19 lat. Czytając o nim i patrząc na to zdjęcie, płakałem. Powiedziałem wtedy Bogu: „Panie Boże, ja chcę zastąpić Iwana”.

Zaraz potem zaangażowałem się w ruch studentów chrześcijan w Nigerii. Zgromadziłem około 25 studentów i zaczęliśmy się modlić o Europę Wschodnią. Był rok 1988. Kiedy wszystko zaczęło się zmieniać, w 1989 roku, miałem już pewność, że tu przyjadę. Gdy tylko skończyłem studia, złożyłem podanie do kilku organizacji misyjnych. Dano mi do wyboru Rosję, Polskę i Węgry. Myślałem o Rosji, właśnie ze względu na Iwana. Jednak prawie w tym samym czasie otrzymałem list z Polski, od misjonarza pracującego wśród studentów, Szkota Jaimiego Granta, który zaprosił mnie do Polski. Wybrałem Polskę. Przyjechałem tu w 1993 roku jako misjonarz. Myślałem, że przyjeżdżam na dwa lata. Minęło 17 lat, a ja nadal tu jestem.

Dobrze się Pan czuje w tym kraju? 

W Polsce czuję się bardzo dobrze. Bardzo dużo podróżuję po świecie, byłem w ponad 30 krajach, ale nigdzie nie czuję się tak dobrze jak w Polsce. Moja rodzina mieszka w różnych miejscach świata: w Nigerii, w Europie Zachodniej, w Stanach Zjednoczonych. Pytali: „Dlaczego Polska, taki biedny kraj?”. A ja odpowiadałem: „To jest moje miejsce”. W ciągu tych 17 lat odwiedziłem Nigerię tylko dwa razy. Już po dwóch tygodniach chciałem wracać. Po prostu czułem, że Polska to jest moje miejsce.

Żona jest Polką? 

Tak, Aneta jest Polką. Pochodzi ze Szczecina. Mamy czworo dzieci. Rozmawiamy w domu po polsku.

Poczucie spełnienia przychodzi z osiągnięcia jednego z tych celów, które Bóg stawia przed nami.

Wróćmy jednak do Johna Godsona jako misjonarza. Jakie były początki tej pracy w Polsce?

Pierwsze miasto, w którym się zatrzymałem, to były Katowice. Tam mieściła się siedziba Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Akademickiego, dla którego rozpocząłem pracę jako misjonarz wśród studentów. Potem wyjechałem na dwa tygodnie do Łodzi. I już wtedy to miasto mnie ujęło. Później, z dwiema innymi osobami, zostaliśmy wysłani do Szczecina. Współpracowałem z ChSA przez pięć lat. Oprócz tego pracowałem i nadal pracuję jako nauczyciel akademicki. Pracowałem także jako pastor kościoła, najpierw w Choszcznie koło Szczecina, później w Łodzi. W sumie przez 10 lat. Przyszedł jednak taki moment, w którym oboje z żoną poczuliśmy, że nadszedł czas, by wyjść poza ramy tej pracy. Czuliśmy, że to Bóg „wypycha nas na zewnątrz”. W 2005 roku kandydowałem do rady osiedla w Łodzi. Spośród 107 kandydatów otrzymałem największą liczbę głosów. Dla nas to było potwierdzenie Bożej woli. Niektórzy są zaskoczeni, że byłem pastorem, inni, że już nim nie jestem. Traktuję te 10 lat, kiedy byłem pastorem, jako pewien epizod w swoim życiu. Nie czuję się pastorem, czuję się po prostu osobą powołaną do pracy z ludźmi.

W tym miejscu dotykamy tematu, z którym wielu ludzi wierzących się nie utożsamia, wielu nie do końca rozumie to połączenie: chrześcijanin zaangażowany w politykę. 

Tak. Wiem, że w Polsce to jest duży problem. Być politykiem to bardzo trudne zadanie. Jak chodzenie po polu minowym, gdzie potrzebne są duchowe okulary, żeby wiedzieć, jak stąpać. Jeden z moich znajomych pastorów kilkanaście lat temu zadał mi takie pytanie: Gdzie potrzeba najwięcej światła? Tam, gdzie jest ciemność. A więc uważam, że Bóg chce, żebyśmy świecili światłością wszędzie. Jeżeli to, co robimy, będziemy robić dla Niego, nie dla siebie, On będzie nam dawał łaskę i odwagę. Będzie w tym Jego błogosławieństwo.

Nie ukrywam faktu, że jestem człowiekiem wierzącym. Nie boję się mówić o tym, że przyjechałem do Polski jako misjonarz. Nie wstydzę się moich poglądów. Gdy mam dyżury poselskie czy dyżury radnego, ludzie po prostu przychodzą. Czekają w kolejce. Dlaczego przychodzą? Bo widzą, że mi na nich zależy.

Traktuję politykę nie jako cel sam w sobie, ale jako środek do celu. Mamy być świadkami Jezusa, który powiedział: Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony (Ew. Mar. 16:15-16). Kiedy Jezus mówi: „na cały świat”, rozumiem to nie tylko w aspekcie geograficznym; Bóg chce, byśmy odnosili to także do społecznego aspektu naszego życia i byli tam świadkami. W medycynie, w nauce, w wydawnictwie, w biznesie – wszędzie. Wierzący powinni być wszędzie. Jednym z czynników, które zmieniły obraz chrześcijaństwa w Afryce, był moment, w którym wierzący stali się ludźmi wpływowymi.

Ma Pan opinię najskuteczniejszego radnego w Łodzi. Czy chce Pan być równie skutecznym posłem?

Można definiować skuteczność w różny sposób. Uważam, że wszystko, co się robi, trzeba robić całym sercem. Albo w ogóle się tego nie podejmować. I na tym właśnie polega skuteczność. Nie myślę w ten sposób: „Mam być skuteczny”. Jeżeli czegoś się podejmuję – czy interwencji, czy interpelacji albo jakiegoś projektu – staram się po prostu to wykonać i doprowadzić do końca. Na tyle, na ile potrafię. Pozostało mi 10 miesięcy w tej kadencji sejmowej. To jest bardzo niewiele czasu, żeby określić, jak będzie wyglądać moja działalność jako posła. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie zawieść zaufania ludzi, którzy na mnie głosowali.

Pańskie powołanie obejmuje znacznie szersze kręgi niż tylko elektorat własnej partii. Jaki ma Pan stosunek do ludzi opozycji? Budowanie pomostu wbrew podziałom politycznym?

Tak jak zapowiedziałem, chciałbym pokazać, że jest też inny sposób prowadzenia polityki. Uczciwość w polityce polega na tym, że jestem w stanie powiedzieć coś dobrego o moim konkurencie czy oponencie. To staram się robić, będąc w sejmie. Rozmawiam z ludźmi.

Ostatnio podszedłem do posła Górskiego, który powiedział: „Koniec białej cywilizacji”. Rozmawialiśmy, podałem mu rękę. Staram się nie postrzegać ludzi jedynie według identyfikatorów politycznych. Staram się patrzeć na nich jak na osoby cenne, mające swoje przekonania, które ja chcę szanować. Tylko głupiec nie szanuje swojego oponenta.

Przyjeżdżając do Polski, nigdy, nawet w snach, nie myślałem, że będę kiedykolwiek zaangażowany w politykę. To mnie naprawdę nie interesowało. Jednak patrząc na etapy mojej pracy w Polsce, widzę, co Bóg mi daje. Nie dzieje się tak dlatego, że Godson jest genialny, czy dlatego, że ma dobre serce dla ludzi. To po prostu jest Boża łaska. Wiedząc, że robię to, co Bóg chce, żebym robił, jestem tam, gdzie Bóg chce, żebym był.

Czy mógłby Pan podzielić się swoimi refleksjami na temat zaangażowania chrześcijan w służbę publiczną? Jaka jest Pana wizja i rozumienie tej kwestii?

Dziękuję za to pytanie. Oprócz tych aspektów duchowych, o których mówiłem, zaangażowanie w politykę jest dla mnie braniem odpowiedzialności. Żyjemy w społeczeństwie, w którym ludzie boją się brać odpowiedzialność. Krytykują innych. Ten nie zrobił tego, tamten nie zrobił tamtego. Oczekują, że ktoś rozwiąże ich problemy. Ja rozumiem społeczeństwo obywatelskie w taki sposób, że jeżeli coś jest nie tak, najpierw zadaję sobie pytanie, co mógłbym zrobić, żeby to polepszyć, zamiast pouczać innych, co mogą poprawić. Moje zaangażowanie w politykę zaczęło się od tego, że zadałem sam sobie to pytanie. Zacząłem od naszego osiedla. Będąc w radzie osiedla, mogłem zatroszczyć się o chodniki i oświetlenie miasta. Musimy brać odpowiedzialność za nasze otoczenie. Nie chcę być pasywny i czekać, aż inni podejmą za mnie decyzję. Chcę tworzyć rzeczywistość.

Jest kilka rzeczy, których nadal się uczę. Bycie politykiem nie jest łatwe. Jedna zasada, której Bóg mnie uczył od początku mojego zaangażowania w politykę, a której ja nie zawsze umiem przestrzegać, to: „Nie broń się, Ja będę cię bronił”. Wiele razy byłem atakowany, pojawiały się różne pomówienia. Moją naturalną reakcją była obrona. Kiedy się jednak broniłem, od razu widziałem, że Bóg się wycofuje. Więc nauczyłem się, że gdy jestem atakowany, obronę mojego dobrego imienia czy mojej osoby muszę pozostawić Bogu. Jeżeli chodzi o sprawy, które dotyczą innych ludzi, zawsze o te sprawy walczę. Przez wiele takich właśnie lekcji Bóg mnie przeprowadza. Na przykład – mówienie dobrze o innych. Nawet o przeciwnikach. Bo w tym przejawia się moja wiarygodność. Kiedy wyrażam się pozytywnie o swoich przeciwnikach, to sprawia, że osoba o innych poglądach niż moje szanuje mnie i chce mnie wysłuchać.

Jesteśmy powołani, żeby pewne rzeczy zmieniać. Jesteśmy agentami zmian.

Mieszka Pan w Polsce i jest zaangażowany na rzecz tego narodu, w którym wiara traktowana jest jako coś bardzo osobistego, wręcz intymnego, czemu raczej nie daje się wyrazu w sferze publicznej. Pana postawa jest inna – mamy nadzieję, że postrzegana jako inspiracja i zachęcenie.

Jesteśmy powołani, żeby pewne rzeczy zmieniać. Jesteśmy agentami zmian. Nie zgadzam się, że wiara to sprawa intymna. W Piśmie Świętym nigdzie nie jest napisane, że wiara ma być intymna. Światło ma świecić wszędzie, niech ludzie to widzą: Aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Ew. Mat 5:16). Mamy świecić. Mamy być agentami zmian. Oczywiście nie możemy tego robić na siłę. Nasze życie powinno emanować Bożą światłością i wtedy jest naturalne.

Bardzo podoba nam się Pana eleganckie określenie: „niskie kompetencje międzykulturowe”, kiedy wyjaśnia Pan kwestie dotyczące rasizmu i braku tolerancji wobec tego, co inne czy nieznane. To wstydliwy dla nas, Polaków, temat. Czy ma Pan jakieś sugestie, jak moglibyśmy rozwinąć te kompetencje? 

Myślę, że głównie poprzez gościnność. Wielu obcokrajowców w Polsce czuje się często izolowanych. Oczywiście to zależy też od regionu czy grupy społecznej, w której ktoś się obraca. Ja akurat mam kontakt z ludźmi wierzącymi różnych wyznań. Byłem zapraszany do różnych domów.

Warto organizować obozy integracyjne, zapraszać ludzi na różnego rodzaju spotkania, na których poznajemy inne kultury. Kolejna rzecz, która pomaga, to wybór miejsca, w które udajemy się na wakacje. Może zamiast do Chorwacji pojechać na przykład do Kenii, RPA, Nigerii, Indii i tam po prostu poznawać bardziej egzotyczne miejsca niż Polska. To poszerza horyzonty.

Jest Pan też znany jako człowiek modlitwy. Już od czasów studenckich. Modlił się Pan m.in. o przełomy w Europie Wschodniej. A jak jest w tej chwili?

Dla mnie modlitwa jest naturalną rzeczą. Kocham się modlić. Kiedy przyjechałem do Łodzi, pierwszą rzeczą, w którą Bóg nas wprowadził, było stworzenie centrum modlitewnego na Piotrkowskiej. Przez cztery miesiące mieliśmy 24-godzinne centrum modlitewne. Właśnie tam się zrodziło moje pragnienie, żeby zaangażować się w politykę. Codziennie spędzam wiele czasu w Bożej obecności. Uważam, że to jest nasza naturalna potrzeba.

Jest takie powiedzenie: „Twoja służba idzie za twoją modlitwą”. To podsumowanie wszystkiego. Po prostu modlitwa. Modliłem się o Europę Wschodnią i tutaj jestem. Zauważyłem, że to, czego dotyka moja modlitwa, gdzie mnie prowadzi – to droga, którą Bóg mi otwiera. Jeżeli mamy wypełnić Boże powołanie dla naszego życia, modlitwa będzie narzędziem, które toruje drogę.

Zaangażowanie w politykę jest dla mnie braniem odpowiedzialności

Często ludzie mają bardzo konkretne pytania dotyczące tego, jak mamy się modlić.

Są różne sposoby modlitwy. Jestem daleki od mówienia ludziom: módl się w taki czy inny sposób. Myślę, że jest coś takiego, co się nazywa „modlitwa przez obecność”. Gdy się modlimy, zbliża się coś, co nazywamy Bożą obecnością. Ta obecność jest w nas i porusza się z nami. A więc, kiedy wchodzimy w pewne miejsce i mówimy na przykład: „Pokój temu domowi”, ogłaszamy w tym miejscu Bożą obecność i pozostawiamy tam błogosławieństwo. Kiedy wchodzimy w daną sferę życia czy regionu, też możemy prosić, by Boża obecność dotknęła tego, o co się konkretnie modlimy. Jest to jak deklaracja Bożej obecności w danym miejscu, którą realizujemy w imieniu Pana Jezusa. Prosiłem Boga o Łódź, chciałem zadbać o to miasto. Tak samo modliłem się o Polskę. Wszystko, co teraz dotyczy Polski, dotyczy także mnie. Jest w tym coś szczególnego. Ból Polski staje się moim bólem. To tkwi we mnie bardzo głęboko. Wiem, że każdego Bóg prowadzi w inny sposób. Myślę, że najważniejsze jest to, by modlić się przede wszystkim z wiarą.

Ma Pan bardzo ciekawy program polityczny. Czy mógłby Pan przytoczyć dla Czytelników „Naszych Inspiracji” jego główne punkty?

Oczywiście. Priorytetem jest Łódź. Uważam, że Łódź jest miastem ogólnie zaniedbanym przez władze centralne. O ile stoczniowcy otrzymali jakieś rekompensaty, podobnie górnicy, ściana wschodnia, rolnicy – o tyle Łódź została zaniedbana. Walczę więc o to, żeby Łódź dostała jakiś projekt, rekompensatę, żeby Łódź mogła lepiej wyglądać. Więc to jest taki pakiet dla Łodzi.

Jeżeli chodzi o aspekt ogólnopolski, są takie trzy rzeczy, które na dzień dzisiejszy widzę. Pierwsza dotyczy sprawy innowacyjności, nowoczesnych technologii. W Łodzi zainicjowałem bezpłatny bezprzewodowy dostęp do Internetu, który działa w kilku strefach. W tym roku dostęp do Internetu będzie miało kilkadziesiąt szkół. Chciałbym, żeby stało się to projektem ogólnopolskim, żeby to było takie minimum infrastruktury – w budynkach dworców, w szkołach. Żeby w planach budowy takich obiektów funkcjonowały od razu wymogi dostępu do Internetu. To już się realizuje. Ostatnio otworzyliśmy dworzec Łódź Widzew i tam właśnie jest Internet bezprzewodowy.

Druga rzecz to jest sprawa polityki społecznej, rodziny. A szczególnie dwa aspekty: pierwszy dotyczy matek powracających do pracy. Myślę, że dużo już się dzieje w tej kwestii. Ale jest też sprawa, w której tak naprawdę nie dokonuje się żaden postęp – to sprawa ludzi starszych. Wydaje mi się, że ludzie starsi są tu, w Polsce, lekceważeni. Zastanawiam się, cały czas myślę, co zrobić, żeby właśnie zbliżyć pokolenie młodsze ze starszym, żeby powstała taka solidarność pokoleniowa.

Trzecia rzecz dotyczy współpracy z zagranicą. Chciałbym, żeby Polska była obecna i aktywna w Afryce. Bo oczywiście misjonarze tam działają, ale myślę, że byłoby dobrze, by zaistniały tam polskie firmy. W Afryce robi się dobre interesy, zarabia się duże pieniądze. Są tam Niemcy, Rosja, USA, nawet Chiny, a Polski nie ma. I chciałbym po prostu w tym pomóc. Obecnie robimy to poprzez Instytut Afrykański. Już złożyłem podanie parlamentarne grupy polsko-nigeryjskiej. Obecnie mamy w niej około 10 posłów – z lewicy, PO i PIS. Chcielibyśmy właśnie zająć się ulepszaniem relacji z Afryką.

Dziękujemy za twórczą rozmowę. 

Wszystkie wpisy
Wpisy z tej samej kategorii